środa, 18 listopada 2015

Moje miasto zapłakane deszczem...

Moje miasto jest ostatnio skąpane w deszczu i wymiatane miejscami przez wiatr. 



A ja niemal przez cały czas zanurzona w szafie. Dzięki temu wyjmuję ciągle jakieś rzeczy, o istnieniu których już dawno nie miałam pojęcia. 
I tak wpadłam na płaszcze przeciwdeszczowe, którym postanowiłam dać drugie życie. A to dlatego, że jak chcę gdzieś wyjść gdy pada deszcz, to ręce mam zajęte trzymaniem kul i brakuje jeszcze jednej do trzymania parasolki.

Dziś przeciwko deszczowi i szarości postanowiłam wyciągnąć wszystkie kwiaty jakie "zakwitły" w mojej garderobie.












I tak rozochocona, zostałam powieziona na rehabilitację, po której zaplanowana była reanimacja płaszczy na deszcz i kaloszy w kwiaty, za to z golfem. Okazuje się, że ja, przyznająca się do ulubienia klasyki i prostoty stylu, często wybieram rzeczy będące "w poprzek" temu zacnemu założeniu. 
Ech...ta przewrotna kobieca natura :-)













Poniżej deszczowe stylizacje w trzech odsłonach, które z zaskakującą mnie samą radością, wcielę w mój obecny slow-city styl. Na miejscu poczułam jak to dobrze jest ubierać się "na cebulkę". 








Płaszcz w drobniutkie kwiatki, w tzw.łączkę - pamiątka urlopu w Białymstoku; kalosze z golfem i futerkiem w środku - skrzętnie wyszukane w tamtym czasie na allegro; spódnica na szelki - sh (second hand); a polar z rozszerzanymi rękawami w paski ma (aż sama się dziwię) około 13 lat i sklepu w którym był kupiony już nie ma, chustka pod szyję - (prezent od Magdowej babci Stasi), tradycyjny mazowiecki wyrób.
Make up - kosmetyki Mary Kay.

Zdjęcia: Mike Bishop

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz