Będąc kobietą pracującą od ponad miesiąca, zaczynam mieć dość tego szaleństwa pracy, które zaistniało wokół mnie. Przestaję przez to szaleństwo dostrzegać w sobie Kobietę.
A mój Dobry Duszek od Niezwariowania (DDN), we wczorajszej rozmowie powiedziała mi, że słyszy w moim głosie frustrację, kiedy mówię o pracy. A jeszcze miesiąc temu tego nie było.
Zatem obawiam się, że za chwilę mogę przestać czuć w sobie Homo Sapiens. Zostanie tylko człowiek sapiący...
Zatem w ramach przeciwdziałania temu zagrożeniu, po niedzielnych zajęciach specjalizacyjnych, wybraliśmy się dla odreagowania, na wyprawę za miasto. Padał deszcz, było szaro i sennie. Skręciliśmy nie tam gdzie trzeba (na szczęście nie ja prowadziłam) i ... zaczęła się przygoda.
Jechaliśmy przez wioski, w których stały jeszcze domki drewniane, pobielone jakby nadal wapnem, pochylone, starutkie niektóre, miejscowości, w których czas zatrzymał się w końcówce PRL-u. I nie był to żaden skansen. To Polska właśnie.
A później droga przez las, kręta, wymarzona na moto ;-) różnorodna w drzewostanie, piękna, z nierównomiernie budzącą się zielenią... banan sam wchodził na twarz.
Minęliśmy dwa stojące i gapiące się na nas bociany. Dalej, przed następną wioską, przed autem przebiegła sarna. Ja krzyknęłam z przerażenia, M. ostro hamował, a sarna aż na ułamek sekundy, jakby przysiadła na asfalcie, ale instynkt ją popchnął do dalszego biegu. Łał!
Wtedy pożałowałam, że nie siedzę z aparatem w ręku, w gotowości. Bo przecież takich sytuacji nie da się wyreżyserować, ani przeżyć po raz drugi.
Druga myśl - wygodnej kobiety miastowej - a jak ja to mam zrobić? Jechać z otwartym oknem? Jak tam pada i wieje...
To była pięknie spędzona godzina, ładująca mocno akumulatory, mimo tego, że w aucie.
W końcu dotarliśmy na miejsce.
Prawda, że wygląda jak nad morzem? Ciekawam, czy ktoś z Was wie gdzie byliśmy? Zapraszam do typowania miejsca w komentarzach.
Spacerując, natknęłam się na raka (teraz już wiem gdzie zimują). To mój pierwszy wypatrzony rak - skorupiak, bo ten Rak, który mnie wypatrzył, jest na stałe ze mną ;-)
A tamtego w piasku obróciliśmy na brzuszek i dalej sam sobie poradził.
Dzisiejsza stylizacja powinna się nazywać: historia czerwonej torebki.
Historia oklepana: otóż, miałam dokonać zakupu pewnych rzeczy koniecznych do wykonywania mojej pracy w niedalekiej przyszłości, ale ... przeznaczenie/Wszechświat, zdecydował inaczej. I kiedy przechodziłam ulicą, z wystawy jakiegoś sklepu uśmiechnęła się do mnie taka śliczna, czerwona listonoszka, ale z dużym kobiecym sznytem. Weszłam, przymierzyłam i kupiłam.
Reszta stylizacji codziennej, wygodnej: na uczelnię, do miasta, ale - jak widać - nie tylko. Włożyłam moje ulubione za długie jeansy, dzwony, które co prawda trochę "same chodzą" z tyłu po drodze, ale są niezwykle wygodne i świetnie się w nich czuję. Powyżej spodni bawełniana bluzka w czarno-białe paski, z rękawami 3/4.
Przy dzisiejszej pogodzie konieczny był sweter, czyli wygrał mój stary, czarny z szarym kraciastym wzorem, asymetryczny. Ostatnio nie nosiłam go od jakiegoś czasu i nawet trafił na "półkę wylotową", bo totalnie miałam dość niemożności zapięcia go, tej asymetrii - bo tu wystaje a tam odstaje... a tu dziś jak znalazł.
Skórzana ramoneska, prezentowana już tu i tu na blogu, tak jak i czerwone buty.
Rękawiczki, przy mojej skłonności do marznięcia, były niezbędnym dodatkiem.
Ha! Prawie zapomniałam o kapelutku - nazwa własna kapelusza w stylu Trilby, który zwykle noszę zsunięty na tył głowy, troszkę zawadiacko. Ale dziś spełniał się jako ozdoba, ale i ochrona przed deszczem i jako ujarzmiciel moich niesfornych włosów.
Cudowny spacer, któremu towarzyszyły toczące się w głębi duszy refleksje związane z tym co powiedziała mi koleżanka - DDN. Co zrobić by nie dać się zwariować?, jak pozostać sobą i nie wchodzić w konflikty ze światem zewnętrznym?, jak zachować zdrowy umiar w dawaniu z siebie wszystkiego, spełniając oczekiwania nam stawiane? itd., itp., ech...
Smaczki dzisiejszej stylizacji są w duszy, a na zewnątrz - część nie została uwieczniona na zdjęciach, jak wcześniej wspomniałam, a reszta jest poniżej... czyli: życie jest smaczkiem, wartością, mimo zmęczenia, padającego deszczu, nieidealnej figury, umykających momentów - czasem niezauważenie, które składają się też na definicję szczęścia, mimo trudnych ludzi dookoła, ale i tych, którzy są cudowni i są w naszym otoczeniu, wystarczy się rozejrzeć i uśmiechnąć.
Dobrego tygodnia :-)
Jeansy - odziedziczone po koleżance, która z nich "wyrosła".
Bluzka, apaszka - nabytek wakacyjny.
Sweter - nn.
Ramoneska - Zara.
Kapelusz - New Yorker, kilka lat temu
Rękawiczki - KappAhl.
Torebka - nn, z wczoraj.
Zdjęcia - Mike Bishop