czwartek, 28 kwietnia 2016

ANATAKA - złota na wiosnę

Kobieta potrzebuje czasem, albo często, po prostu zabłysnąć. W codziennym pośpiechu brak nam czasu na błyszczenie i swobodę, jednocześnie. 
A ja znalazłam trochę zabawy ze złotymi akcentami w wiosennej propozycji Anataki


Najoczywistsze złote akcenty to torebki i buty. Dziś prezentuję dwie torebki: listonoszka - wygodna, bo na ramię i ręce są wolne, i shopper - wygodna, bo pomieści nasz cały kobiecy "majątek" i jeszcze trochę ;-)
Do torebki przydałoby się jakieś ubranie, więc z casualowego portfolio Anantaki wybrałam biały T-shirt ze złotym printem (przypominającym logo firmy), luźny, ale z ciekawie, asymetrycznie skrojony. Na wierzch - bluza beżowa, z dzianiny, z kapturem i z możliwością regulacji w talii. 
Spodnie z elastycznej, miękkiej tkaniny, o niejednoznacznym barwieniu, co daje szereg możliwości w łączeniu z innymi ubraniami. Mają kieszenie zapinane na suwak - co lubię, szczególnie w sytuacjach szybkiego miejskiego życia, bo nie gubię drobiazgów w nich chowanych.






Na bardziej kapryśną aurę Anataka ma świetną kurtkę typu parka, w tonacji złota. Uwaga! Jest  n i e p r z e m a k a l n a. Kaptur, kieszenie - na suwak i bez. Regulowana w talii. A dla wielbicielek rękawów 3/4 - ma możliwość ich regulacji do tej długości.




Bluza - Anataka.
T-Shirt - Anataka.
Spodnie - Anataka
Torebki - Anataka
Buty - nn
Aktualna ofertę można śledzić tutaj.
So let us shine :-)



poniedziałek, 25 kwietnia 2016

14 Edycja Fashion Week - moim okiem


14th Fashion Philosophy w Łodzi, kilka godzin temu się zakończył. W mojej głowie wciąż kotłują się emocje i obrazy, zapachy i dźwięki. I pewnie to co napiszę czy pokażę dziś, może napisałabym, czy pokazała inaczej za jakiś czas. Ale dziś jest tu i teraz.
Ponieważ to mój pierwszy taki event, w którym dane było mi uczestniczyć, nie mam porównania do innych. Miałam za to pewne wyobrażenia, które częściowo się nie potwierdziły, a częściowo wykroczyły poza moją wyobraźnię. M.in. wydawało mi się, że spotkam tam więcej osób znanych z prasy, czy TV, ale tak nie było.
Może to kwestia złej sławy towarzyszącej temu konkretnemu wydarzeniu. Mam tylko nadzieję, że - ogólnie rzecz ujmując - Łódź będzie umiała poradzić sobie z tą trudną sytuacją i Święto Mody w formie Fashion Week pozostanie nadal w naszym mieście, i będzie z edycji na edycję podnosić swój poziom, a tym samym prestiż.
Zatem do meritum:
P o k a z y - każdy z nich to mały spektakl. Przed każdym odbywają się próby, których odgłosy słychać poza wybiegiem, co podsyca ciekawość - przynajmniej moją bardzo. Później z tym większym podekscytowaniem wchodziłam na nie.
Nie sposób przedstawić wszystkich pokazów, bo mój post byłby baaaardzo długi. Zainteresowanych zapraszam tutaj lub tu, gdzie można obejrzeć zdjęcia z pokazów wszystkich projektantów.
Poniżej zdjęcie z wyczekanego przeze mnie pokazu Ewy Minge Femestage, ozdobionego oprawą muzyczną na żywo.
I dzień wcześniej.
Zdjęcia: Internet
Niezwykle urzekł mnie pokaz Natashy Pawluchenko. Pokazała ubrania, które mogłabym nosić. Zachwycające, jednobarwne z minimalistycznymi zdobieniami, proste w formie, w nasyconych kolorach...

Znalezione obrazy dla zapytania fashion week łódź 2016 natasha pavluchenko
Fashion Week 2016 w Łodzi. Designer Avenue: Natasha Pavluchenko [ZDJĘCIA]
Natasha Pavluchenko, Fashion Week 2016 w Łodzi
Zdjęcia: Internet

Poza pokazami, moją ulubioną częścią FW okazał się być S h o w r o o m, gdzie producenci, projektanci wystawiali swoje wyroby. Showroom to miejsce gdzie można było obejrzeć, przymierzyć, kupić często negocjując cenę, piękne rzeczy. I ja też z tego skorzystałam.



Na stoisku Starfish dokonałam zakupu, ale o tym w innym poście.





 
To tylko kilka wybranych zdjęć z kilku wybranych stoisk.
Do obejrzenia była wjątkowa wystawa kolekcji Gianni Versace z lat 80. i 90.


A teraz z dużym przymrużeniem oka, bo przecież nie mogłoby się obejść bez zdjęć na ściance ;-)


To tyle na gorąco moich spostrzeżeń, przeżyć, pierwszych nieopierzonych wspomnień.  

I w tym miejscu pragnę gorąco podziękować mojej znajomej, bez której tych wspomnień by nie było. 
Kinga, pięknie dziękuję. 


Zdjęcia - częściowo z Internetu, częściowo różnymi akurat dostępnymi sprzętami :-)

wtorek, 19 kwietnia 2016

Poweekendowe przemyślenia pomieszane

W ostatni weekend byłam uczestniczką konferencji naukowej, związanej z moją pracą. Było dużo ważnych informacji, duże tempo, dużo spotkań, w pięknych okolicznościach przyrody (które przelotnie, dwa razy podziwiałam patrząc przez okno, w przerwie na lunch), a z których nie było kiedy skorzystać, bo dużo ważnych rzeczy, szybko toczyło się w klimatyzowanych salach. 
Tak wyglądają konferencje.

Ale w piątkowy wieczór, w ramach odprężenia uczestników naszej sesji, był wywiad autorski z Panią Martą Niedźwiecką, współautorki książki "Slow sex. Uwolnij miłość".

Książkę czytam.

W trakcie bardzo inspirującej rozmowy pani Marta Niedźwiecka, zapytała nas - słuchaczy, czy znamy jakieś filmy o miłości ludzi w późnym wieku, bo jest ich raczej niewiele... A kinematografia lubi w takich rolach pokazywać pięknych i młodych ludzi.
I tu przypomniały mi się filmy, które oglądaliśmy w czasie ostatnich Świąt Wielkanocnych: "Hotel Marigold"

 i "Drugi Hotel Marigold"


Urocza komedia, lekka, ale z przesłaniem, w reżyserii Johna Maddena. Doborowa obsada, dobra gra aktorska, piękne plenery.
Fabuła filmu rozgrywa się głównie w Indiach, do których grupa brytyjskich emerytów przyjeżdża na egzotyczny wypoczynek w luksusowym hotelu. Na miejscu oczywiście czeka ich niemiłe zaskoczenie...
Oni zaś odnajdują się w tej sytuacji po ludzku, jedni lepiej, drudzy ... jeszcze lepiej, inni po swojemu, ale mają ogromny wpływ na ... wszystko, swoje i innych życie, reaktywację hotelu itd.
Filmy mają ciepłe zabarwienie, feerię barw hinduskiego świata, mieszankę osobowości i charakterów, na styku dwóch różnych kultur. Pokazują również jakich wyborów dokonujemy w życiu, czy nie dokonujemy, bo... Jak niektórzy umieją żyć pełnią życia do ostatniego oddechu, a inni nawet nie oddychają pełną piersią, bo przyjęte normy, czy też nabyte ograniczenia wysysają z nich wszelkie oznaki żywego ducha
Produkcja nie obyła się bez bollywoodzkiego tańca. Uśmiech na moją twarz przywołuje myśl, że starość może być przyjemna, ewoluująca, wręcz twórcza. 
Tak, tak chciałabym się starzeć.
Zdecydowanie polecam do familijnego oglądania, jeśli przytafi się Wam trudny, np. deszczowy i zimny, wiosenny wieczór. Film możliwy jest do obejrzenia również w męskim towarzystwie ;-) (sprawdziłam na osobistym Testosteronie).




Miłych wrażeń, przemyśleń i cudownego slow czasu dla siebie ... :-)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Niedzielny relaks z refleksją

Będąc kobietą pracującą od ponad miesiąca, zaczynam mieć dość tego szaleństwa pracy, które zaistniało wokół mnie. Przestaję przez to szaleństwo dostrzegać w sobie Kobietę. 
A mój Dobry Duszek od Niezwariowania (DDN), we wczorajszej rozmowie powiedziała mi, że słyszy w moim głosie frustrację, kiedy mówię o pracy. A jeszcze miesiąc temu tego nie było. 
Zatem obawiam się, że za chwilę mogę przestać czuć w sobie Homo Sapiens. Zostanie tylko człowiek sapiący...

Zatem w ramach przeciwdziałania temu zagrożeniu, po niedzielnych zajęciach specjalizacyjnych, wybraliśmy się dla odreagowania, na wyprawę za miasto. Padał deszcz, było szaro i sennie. Skręciliśmy nie tam gdzie trzeba (na szczęście nie ja prowadziłam) i ... zaczęła się przygoda. 


Jechaliśmy przez wioski, w których stały jeszcze domki drewniane, pobielone jakby nadal wapnem, pochylone, starutkie niektóre, miejscowości, w których czas zatrzymał się w końcówce PRL-u. I nie był to żaden skansen. To Polska właśnie. 
A później droga przez las, kręta, wymarzona na moto ;-) różnorodna w drzewostanie, piękna, z nierównomiernie budzącą się zielenią... banan sam wchodził na twarz.
Minęliśmy dwa stojące i gapiące się na nas bociany. Dalej, przed następną wioską, przed autem przebiegła sarna. Ja krzyknęłam z przerażenia, M. ostro hamował, a sarna aż na ułamek sekundy, jakby przysiadła na asfalcie, ale instynkt ją popchnął do dalszego biegu. Łał!
Wtedy pożałowałam, że nie siedzę z aparatem w ręku, w gotowości. Bo przecież takich sytuacji nie da się wyreżyserować, ani przeżyć po raz drugi.
Druga myśl - wygodnej kobiety miastowej - a jak ja to mam zrobić? Jechać z otwartym oknem? Jak tam pada i wieje...
To była pięknie spędzona godzina, ładująca mocno akumulatory, mimo tego, że w aucie.
W końcu dotarliśmy na miejsce.
Prawda, że wygląda jak nad morzem? Ciekawam, czy ktoś z Was wie gdzie byliśmy? Zapraszam do typowania miejsca w komentarzach.


Spacerując, natknęłam się na raka (teraz już wiem gdzie zimują). To mój pierwszy wypatrzony rak - skorupiak, bo ten Rak, który mnie wypatrzył, jest na stałe ze mną ;-)
A tamtego w piasku obróciliśmy na brzuszek i dalej sam sobie poradził.
Dzisiejsza stylizacja powinna się nazywać: historia czerwonej torebki.  
Historia oklepana: otóż, miałam dokonać zakupu pewnych rzeczy koniecznych do wykonywania mojej pracy w niedalekiej przyszłości, ale ... przeznaczenie/Wszechświat, zdecydował inaczej. I kiedy przechodziłam ulicą, z wystawy jakiegoś sklepu uśmiechnęła się do mnie taka śliczna, czerwona listonoszka, ale z dużym kobiecym sznytem. Weszłam, przymierzyłam i kupiłam.
Reszta stylizacji codziennej, wygodnej: na uczelnię, do miasta, ale - jak widać - nie tylko. Włożyłam moje ulubione za długie jeansy, dzwony, które co prawda trochę "same chodzą" z tyłu po drodze, ale są niezwykle wygodne i świetnie się w nich czuję. Powyżej spodni bawełniana bluzka w czarno-białe paski, z rękawami 3/4. 
Przy dzisiejszej pogodzie konieczny był sweter, czyli wygrał mój stary, czarny z szarym kraciastym wzorem, asymetryczny. Ostatnio nie nosiłam go od jakiegoś czasu i nawet trafił na "półkę wylotową", bo totalnie miałam dość niemożności zapięcia go, tej asymetrii - bo tu wystaje a tam odstaje... a tu dziś jak znalazł.
Skórzana ramoneska, prezentowana już tu i tu na blogu, tak jak i czerwone buty.
Rękawiczki, przy mojej skłonności do marznięcia, były niezbędnym dodatkiem.




Ha! Prawie zapomniałam o kapelutku - nazwa własna kapelusza w stylu Trilby, który zwykle noszę zsunięty na tył głowy, troszkę zawadiacko. Ale dziś spełniał się jako ozdoba, ale i ochrona przed deszczem i jako ujarzmiciel moich niesfornych włosów.
Cudowny spacer, któremu towarzyszyły toczące się w głębi duszy refleksje związane z tym co powiedziała mi koleżanka - DDN. Co zrobić by nie dać się zwariować?, jak pozostać sobą i nie wchodzić w konflikty ze światem zewnętrznym?, jak zachować zdrowy umiar w dawaniu z siebie wszystkiego, spełniając oczekiwania nam stawiane? itd., itp., ech...

Smaczki dzisiejszej stylizacji są w duszy, a na zewnątrz - część nie została uwieczniona na zdjęciach, jak wcześniej wspomniałam, a reszta jest poniżej... czyli: życie jest smaczkiem, wartością, mimo zmęczenia, padającego deszczu, nieidealnej figury, umykających momentów - czasem niezauważenie, które składają się też na definicję szczęścia, mimo trudnych ludzi dookoła, ale i tych, którzy są cudowni i są w naszym otoczeniu, wystarczy się rozejrzeć i uśmiechnąć.
Dobrego tygodnia :-)
Jeansy - odziedziczone po koleżance, która z nich "wyrosła".
Bluzka, apaszka - nabytek wakacyjny.
Sweter - nn.
Ramoneska - Zara.
Kapelusz - New Yorker, kilka lat temu
Rękawiczki - KappAhl.
Torebka - nn, z wczoraj.

Zdjęcia - Mike Bishop