poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Kobieta w wieku niewyobrażalnym
Będąc kobietą w wieku niewyobrażalnym, ciągle poznaję coś nowego, doświadczam nieznanego, nie zawsze dobrego, nieustająco dziwią, ba! wręcz szokują mnie pewne rzeczy (wbrew niesłusznie powtarzanemu powiedzeniu, że "już nic mnie w życiu nie zdziwi").
A czasem życie (a właściwie ludzie) pisze takie scenariusze, że szczena opada ... i każdy ząb pełznie w inną stronę.
Ot, życie...
*Anegdota wyjaśniająca termin wieku niewyobrażalnego: otóż kiedy byłam dziewczynką w podstawówce, na zajęciach plastycznych kilka razy zadawano nam pracę na temat: jak wyobrażasz sobie siebie, albo świat, albo swoje środowisko w XXI wieku. To skłoniło mnie do wyobrażeń na swój temat w przyszłości. I w tamtym okresie w życiu, wyobrażałam sobie siebie w wieku nastu, dwudziestu ... kilku lat, a nawet 30-u ...kilku. I tu był koniec wyobrażeń, bo wtedy wydawało mi się, że mając 30 lat i więcej, już będę mężatką (takie kiedyś były społeczne koleje rzeczy), urodzę wszystkie zaplanowane dzieci, będę miała jakąś pracę i ... koniec.
Wydawało mi się, że w takim wieku już na nic nie będę czekać, oprócz "ostatniej podróży". Wiem jak to brzmi, ale tak mi się wydawało w pierwszej dekadzie mojego życia. W moich wyobrażeniach nigdy nie doszłam do 40-tki.
A teraz, w życiu, nawet ją przekroczyłam. Dlatego od kilku lat jestem w wieku niewyobrażalnym :-)
I to jest fajny wiek, co do którego nie mam oczekiwań z góry (mądrości dziecięcej) zapisanych, więc ... wszystko jest możliwe, wiele mnie cieszy, wiele jak wspomniałam dziwi, a czasem niektóre "wiele" szokuje, inne "wiele" zaś wprost "wysadza z siodła", a jeszcze inne "wiele" wiele kosztują...
A wiek niewyobrażalny, to najlepszy wiek w jakim jestem. Bo każdy dzień jest niewiadomą, niespodzianką, czystą do zapisania kartą. Bo dziś jest tu i teraz. Bo wczoraj już było i jest historią, a jutro...? Jutra, kurczę, może nawet nie być.
Czyli już wiem, że ... carpe diem ... i panta rei ...
A na kapryśne lato, jak znalazł, letni płaszczyk, prawie prochowiec.., ale jakże designerski i kobiecy.
Płaszcz kupiłam w butiku w Gdyni, przy ul. Świętojańskiej 62. To była rzecz z kategorii tych co dzwonią, kiedy na nie patrzysz... Kupno więc było nieuchronne.
Dzięki temu nabytkowi dane mi było odbyć niezwykle interesującą rozmowę z właścicielką sklepu, mającą dużą wiedzę na temat mody, nietuzinkowe życie, intrygującą osobowość... i tę całą resztę, która się z tym łączy... To była dobrze spędzona blisko godzina.
Smaczkiem dzisiejszej stylizacji jest jedyny w swoim rodzaju płaszcz - dla mnie letni.
Płaszcz - Vinci Hit z En Vogue Boutique.
Pasek - Stradivarius.
Torba - Mohito.
Bluzka - Mohito.
Spodnie - Jola Colection.
Sandałki - czasnabuty.pl z poprzedniego lata.
Zdjęcia - by M.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
świetna kolorystyka!! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńZachwycająca! Pozdrawiam Cie słonecznie.
OdpowiedzUsuńNiewyobrażalnie... ;) Och, Elusiu, jesteś szczodra jak zawsze w pochwały. Pozdrawiam Cię gorąco.
Usuń...cudny ten płaszczyk ... ślicznie wyglądasz!!!!
OdpowiedzUsuńdziękuję :) A płaszczyk rzeczywiście cudny
Usuń